W tym właśnie sęk, że Czas nie znosi, aby go zabijano. Gdybyś była z nim w dobrych stosunkach zrobiłby dla Ciebie z twoim zegarem wszystko, co byś tylko chciała.

Lewis Carroll "Alicja w Krainie Czarów"

Podrze

Rewal, sierpnień 2008

W Rewalu nie byłem od trzech lat, a co więcej obiecałem sobie, że więcej tam już nie pojadę, bo i po co, jak jest tyle ciekawszych miejsc na świecie, a do tego z przewidywalnym klimatem, czystszą plażą i ciepłą wodą. No i widziałem już przecież tam wszystko.

Ale, jak to mówią, tylko krowa nie zmienia zdania, więc namówili i pojechałem. No... Pojechaliśmy z całą rodziną, żeby nie było, że tylko ja uległem namowom. Celem był, jakżeby inaczej, obóz dziennikarski "Potęga Prasy".

O tym obozie pisałem już sporo na mojej stronie, więc skupię się na tym, co ciekawsze, znaczy co w Rewalu jest, czego nie ma i co się zmieniło. Otóż nie zmieniło się nic. Te same budynki, to samo morze, ci sami ludzie. Naprawdę ci sami. Chodząc po ulicach poznaję twarze sprzed trzech lat i to nie tylko są mieszkańcy, więc coś w tej wiosce jest takiego, że ludzie tam wracają. No może nie do końca nie zmieniło się nic. Zmieniły się ceny, i to okrutnie na naszą, czyli wczasowiczów, niekorzyść. Ale może od początku.

Podróż

Jaka jest podróż z centralnej Polski na Pomorze Zachodnie - każdy może sobie wyobrazić. O ile na początku jest nieźle, bo z Radomska do Łodzi jechać można "gierkówką", potem przebrnąć jako tako przez Łódź do Emilii, a potem autostradą A2, o tyle dalej alternatywy nie ma: albo zjeżdżamy we Wrześni i toczymy się wioskami przez Gniezno do Piły, albo do Piły jedziemy krajową "jedenastką" z Poznania, co jest jeszcze gorsze. Potem już alternatywy w ogóle nie ma, więc toczymy się kolejne cztery pięć godzin do Rewala. Po drodze pierwsza niespodzianka - zostawiliśmy jeden z naszych plecaczków na postoju nad jeziorem w Pile, i gdyby nie kontrola prędkości za Wałczem - dojechalibyśmy tak do samego Rewala. A tak - szczęście w nieszczęściu, wróciliśmy i odzyskaliśmy plecak z dokumentami, niestety bez 100 złotych. Mieliśmy zostawić paniom prowadzącym zajazd 100 złotych znaleźnego, ale skoro obsłużyły się same...
Więc już po trzynastu godzinach byliśmy na miejscu i zakwaterowaliśmy się w "późnym Gierku". No aż się łza w oku kręci: pokoje jak w akademiku, szambo czuć z łazienek, brak ciepłej wody, talerze "Społem" na stołówce, sama stołówka, no po prostu historia polskich wczasów. No ale nie ma się co dziwić właścicielom - czy remontują czy nie remontują - zawsze mają pełną obsadę miejsc. Spróbujcie coś wynająć na mniej niż dwa tygodnie w sezonie. Mimo kartek "wolne pokoje" nie ma takiej szansy. No chyba że po piętnastym sierpnia.

Atrakcja pierwsza

Amfiteatr Rewalski - wiadomo. Występy - też wiadomo: Eleni, Krawczyk, no sama wakacyjna śmietanka.

Atrakcja druga

Zespół Tittytwister. Co tu jestem to staram się być na ich koncercie, a grają przynajmniej raz na turnus. Muzyka? Przekrojówka od Deep Purple po Dżem. Fajnie się przy tym pije piwo.

Atrakcja trzecia

Festiwal Indii. Ale o tym już chyba pisałem? A jak nie to zapraszam na fotorelację na wiadomościach24.pl.

Atrakcja czwarta

Trzęsacz. A raczej nie sam Trzęsacz, a pozostałość kościółka nad brzegiem morza. Od lat woda zabierała klif, a że na brzegu (dwa kilometry od morza początkowo) stał kościół, to mimo niewątpliwego wstawiennictwa Watykanu, zaczęła powoli demontować również i jego. Samorządowcy i Ministerstwo Kultury obudzili się w momencie, gdy została już tylko jedna ściana. I zbudowali coś, co z romantyczną historią o zakochanej parze (można poczytać w necie) ma niewiele wspólnego. Trudno rozróżnić ruiny pośród kupy betonowych umocnień i siatek. Moim zdaniem trzeba było sobie chyba ten zabytek odpuścić... Ale to tylko moje zdanie, a Trzęsacz straciłby swą główną atrakcję, a co za tym idzie pewnie wczasowiczów i pieniądze.

Atrakcja piąta

Latarnia morska w Niechorzu. Widok z góry jest niesamowity, ale pamiętam go z poprzednich pobytów. Kilometrowa kolejka do kasy (na górę wpuszczają chyba tylko po dwadzieścia osób na raz) zniechęciła nas skutecznie. To samo, a nawet widać również z wycieczkowego samolotu, ale w tym roku również nie było wycieczkowego samolotu.

Tutaj historii zgubionych dokumentów ciąg dalszy. Nie mówię, że nigdy niczego nie zgubiłem, ale dokumentów to mi się jeszcze nie zdarzyło. A tu masz - drugi raz w roku. W miesiącu. W tygodniu. Pech, czy czary-mary? Przesądny nie jestem, ale ktoś wyraźnie nie chciał, żebyśmy pojechali na ten urlop w tym czasie...

Tym razem sytuacja wyglądała poważniej, bo wracaliśmy plażą, ludzi na całym trzykilometrowym odcinku niemało, a poza tym niektóre miejsca są takie, że morze uderza bezpośrednio o umocniony klif. Z mojego plecaka nie wypadło kompletnie nic poza dokumentami. Poszukiwania, jak można się domyślać, wiele nie wniosły, więc po powrocie do Rewala porobiłem odpowiednie przelewy, zablokowałem karty i zacząłem przygotowywać ogłoszenia do rozwieszenia, że "uczciwego znalazcę..." itd. Aż tu nagle niespodzianka: telefon nieznany. Dzwoni Znalazca. Otóż znalazł dokumenty - razem z kolegą i jak się umówimy to mi je oddadzą. W Międzyzdrojach. Bo stamtąd są. Na pytanie skąd ma telefon do mnie, odpowiedział, że "wystarczy w Googlach wpisać". No to na coś się przydała moja strona - pomyślałem. Pomyślałem jeszcze, że są uczciwi ludzie w Polsce też. Z portfela nie zginęło nawet jedno ziarenko niechorskiego piasku.

Atrakcja szósta

Międzyzdroje. Nic tam nie ma.

Atrakcja ósma

Powrót do domu. W zasadzie atrakcja jest analogiczna do atrakcji pierwszej, więc nie będę strzępił pióra (teraz nie powinno się pisać "klawiatury"?) na próżno.

W domu byliśmy tym razem po dwunastu godzinach jazdy, a co wyrabiają polscy kierowcy jadący za przepisowo jadącym Oplem Corsą - to już temat na osobną historię...

Czaplinek, 19.08.2008

Czaplinek jest mały, przyjemny, położony nad jeziorem Drawsko, a ponieważ był dawną stolicą Templariuszy w Polsce, zdecydowaliśmy się wydłużyć troszkę naszą drogę do domu i zrobić postój właśnie w tym miasteczku. Mógł to być ciekawy postój.
I był.

Położenie miasta jest typowo turystyczne: z rynku do przystani nad jeziorem jest może z 200 metrów, rynek ładny, średniowieczny, życzliwość ludzi olbrzymia w porównaniu do mieszkańców miejscowości nadmorskich. Okazuje się, że w Polsce też można chodzić uśmiechniętym, a nie naburmuszonym i mieć w oczach dwie złotówy. Wiem, że nad polskim morzem pogoda jest w kratkę, woda zimna, a sezon krótki, ale jeżeli ludzie oferujący nam usługi będą nastawieni na zysk w sposób tak zaborczy, to nie wiem jak długo będą mieli jeszcze klientów.

Wracając do Czaplinka - na rynku jest informacja turystyczna, gdzie można otrzymać darmowe (tak, to się dzieje naprawdę w Polsce) przewodniki i mapki terenu łącznie z trasami rowerowymi i wodnymi. Rynek ma typowo średniowieczną zabudowę, we wschodniej stronie stoi duży dziewiętnastowieczny neoromański kościół pw. Podwyższenia Krzyża Św. Ale my szukaliśmy innego kościoła - pozostałości po Templariuszach. Niestety, jak wyczytaliśmy w przewodniku pozostałości po templariuszach w Czaplinku już nie ma, a zbudowany w czternastym wieku kościół św. Trójcy ma z Templariuszami taki związek, że stoi w miejscu, gdzie prawdopodobnie znajdowała się ich drewniana warownia. Ale muszę powiedzieć, że robi wrażenie.

Z ciekawszych rzeczy do obejrzenia jeszcze to izba muzealna na rynku, zamek Drahim (nie pojechaliśmy z braku czasu - trzeba było jeszcze wrócić do Radomska), a raczej jego pozostałości niedaleko miasta oraz odtworzona osada wczesnośredniowieczna - Sławogród. Podobną osadę odtworzono w porozumieniu z Czechami koło Byczyny nad zalewem Brzózki, ale o niej napiszę następnym razem przy okazji relacji wędkarskiej.

No i warto tam przyjechać ze względu na duże jezioro z czterdziestometrowymi klifami na brzegu i wieloma wyspami. Jak ktoś szuka spokoju, możliwości popływania żaglówkami i ciepłej wody do kąpieli, to Czaplinek jest niezłym miejscem.

Miasto Wolin, 15.08.2008

Wolin to największa polska wyspa. Wolin jako miasto stał się celem naszej wycieczki w zasadzie z jednego powodu: chciałem porównać polską kulturę Wikingów i Słowian z kulturą skandynawską, którą miałem okazję obserwować przez ostatnie pół roku. Samo miasto nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia: malutkie centrum, poza którym życie zamiera. Za centrum miasto jest strasznie zaniedbane i widać dobitnie, że Pomorze Zachodnie oprócz bezpośredniego wybrzeża Bałtyku, gdzie dominuje działalność turystyczna, to nie jest najbogatsza część Polski. Widać biedę i alkoholizm.

Po drodze zatrzymaliśmy się w dwóch ciekawych miejscach. Pierwsze z nich to wieś Jarszewo, gdzie w pewnej odległości od głównej drogi (która również nie jest drogą krajową) znajduje się kościół z 1913 roku, z drewnianą dzwonnicą i ciekawie malowanym wnętrzem. Drewniany sufit tego kościoła jest półokrągły i również pokryty malowidłami.

Podobną budowę jak ten kościół ma kaplica oglądana przez nas we wsi Siwin. Niestety jest ona bardzo zaniedbana i jeżeli nikt się nią nie zajmie wkrótce pozostanie po niej kupa gruzu.

W Wolinie mieliśmy w planach zobaczyć odbudowany praktycznie z gruzów kościół Św. Mikołaja (ściany zostały dobudowane do tego co zostało w 1993 roku, jedna ściana wieży kościelnej pozostała krzywa i nawet nowe drzwi skonstruowane są tak, żeby tą krzywiznę zachować), wioskę Wikingów oraz Wzgórze Wisielców - miejsce dawnego pochówku Wolinian. Chcieliśmy jeszcze odwiedzić muzeum miejskie, ale mimo zapewnień na tablicy, że jest czynne codziennie - 15 sierpnia czynne nie było.

Wioska Wikingów prezentuje się okazale - widać ją doskonale z rynku. Oprócz zbudowanych z drzewa i gliny chat znajdują się tam również dwa kamienie runiczne, na których oprócz pisma runicznego znajdują się inne malunki i tym się różnią od tych, które widziałem w Szwecji.

Na wzgórze Wisielców pojechaliśmy, gdy już zaczęło padać. Całe szczęście, że tylko padać, gdyż jak się dowiedzieliśmy później przez nasz rodzimy region przechodziła w tym czasie trąba powietrzna.

Z kurhanów najprawdopodobniej pozostały tylko ziemne górki, cała zawartość została zagospodarowana już dawno przez archeologów, a wcześniej przez poszukiwaczy skarbów w XIX wieku.

Inne relacje
Polska
Stajnia polskich jednośladów, sierpień 2021, Okolice Przedborza 2020-2021, Potęga Prasy 2008-2015, Jasna Góra, 2000-2009, Pomorze Zachodnie, sierpień 2008, Ochodzita 2007, Beskidy 2006, Oświęcim 2006, Niesulice 2006, Miejsca z delegacji 2000-2007, Sulechów 2005, Rewal 1998-2005, Karpacz 1993
Szwecja
Czekając na wiosnę 2019, Femundsmarka i Fulufjället 2016, Gränna 2012, Örebro 2012, Höga Kusten 2012, Szwecja 2011, Szwecja 2010, Uppsala, kwiecień 2009, Motala rowerem 2009, Östergötland 2009, All along the watchtower, Sztokholm, 12 lipca 2008, Dookoła jeziora Roxen, 19 lipca 2008, Ecopark Omberg, 5 lipca 2008, Vadstena, 21 czerwca 2008, Ekenäs Slott 10-11 maj 2008, Östergotland 2008
Inne
Pijana wiśnia, czyli Lwów po latach, grudzień 2018, Stuttgart wiosenny i gorący, czerwiec 2015, Der "Schwäbische Grand Canyon", czerwiec 2015, Stuttgarckie Winnnice, czerwiec 2015, Jezioro Bodeńskie, maj 2015, Kopenhaga, wrzesień 2012, Tallin, wrzesień 2011, Wiedeń, sierpień 2011, Turku, czerwiec 2010, Ukraina, marzec 2010, Lviv, styczeń 2010, Ukraina zachodnia, październik 2009, Lwów, wrzesień 2009, Helsinki 2009, Litwa, maj 2008, Wiedeń i Morawy 2006, Ahlbeck 2003